MOVIE ZONE - The Awiator
SS-NG #29 MARZEC 2005






Krzysztof "Kosynier" Kosiecki
    Marzyciel, wynalazca, perfekcjonista, reżyser, bogacz, pilot, geniusz i szaleniec są tylko niektórymi ze słów, którymi można opisać Howarda Hughesa - jedną z najbarwniejszych postać amerykańskiego społeczeństwa z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Była to osoba na tyle niezwykła, że właściwie jedynie jego narodziny i śmierć łączą go ze światem zwykłych ludzi. Można powiedzieć, że przerastał sam siebie i próbował osiągną więcej niż mógł … „AVIATOR” będący jego biografią nosi podobne cechy, co osoba, o której opowiada.
Jak wynika z wstępu film „AVIATOR” reżyserii Martina Scorsese opowiada o życiu niezwykłego człowieka, któremu los pozwolił, przynajmniej na chwilę, sięgnąć marzeń. Po raz pierwszy w swym życiu, Howard Hughes, grany przez Leonardo DiCaprio, osiągną sławę wkrótce po wejściu w dorosłe życie, kręcąc jedną z największych (i najdroższych) produkcji amerykańskiego kina – „HELL’S ANGELS”, chociaż zostało to pominięte w filmie nie jest to jego pierwsza produkcja. To dzieło pod wieloma względami przypomina produkcję Scorsese. Obydwa filmy zostały zrealizowane z wielkim rozmachem, przewyższanym jedynie przez ambicje swych twórców, ale ostatecznie nie były w stanie sprostać pokładanym w nich nadziejom. Reżyser miał nadzieję pokazać nam życie i osobowość wielkiego człowieka. Czy jednak można w przeciągu nawet blisko trzech godzin ukazać całe życie, lub choćby jego spory fragment? Tego typu zadanie może zostać z łatwością wykonane przy użyciu pióra, ale nie kamery. Często możemy się zastanawiać nad połączeniem poszczególnych scen a w dalszej perspektywie nad kulisami produkcji. Pomimo wspomnianej długości film jest po prostu zbyt krótki a w konsekwencji przypomina życie Hughesa. Wiele wątków pozbawiono konkretnego rozwiązania czy po prostu podstaw, z których się wywodzą tworząc swoistą sinusoidę jakości i atrakcyjności. Po udanym początku owa atrakcyjność stacza się po równi pochyłej by jak bohater podnieść się na samym końcu, zamierzone działanie?

  Marzyciel - Howarda Hughesa


Pewne, często te mniej chwalebne, aspekty z życia bohatera zostały po prostu przemilczane lub też niedopowiedziane, poza tym dopiero znając życiorys bohatera możemy w pełni zrozumieć, co reżyser chciał nam przekazać. Howard Hughes urodził się w 1905 roku i przeżył nie mniej jak 71 lat. Gdy miał cztery lata jego ojciec opatentował bardzo efektywną wersję wiertła pozwalającego prowadzić odwierty w nawet najtwardszych skałach. Bazując na płynących z tego korzyściach szybko zdołał zbić niemałą fortunę opartą o ropę, którą szybko odziedziczył jego syn. Ten postanowił przenieść się do Hollywood i po kilku mniejszych produkcja sam wyreżyserował sfinansowany w pełni przez niego film „HELL’S ANGELS”. Koszty były niebagatelne: 3,8 milionów dolarów i życie trzech pilotów kaskaderów. Późniejszy sukces kasowy nigdy nie zrekompensował wniesionego wkładu. Na przestrzeni swego życia Hughes pobił wiele rekordów lotniczych (przez pewien czas znany był jako drugi Lindbergh) i posiadał najróżniejsze firmy: od placówki badawczej po kilka kasyn w Las Vegas. Wiele z nich doprowadził do krawędzi ruiny swoimi często nieprzemyślanymi i marzycielskimi decyzjami. Był odważnym perfekcjonistą (większą część „HELL’S ANGELS” nakręcił dwa razy, aby była z dźwiękiem), dla którego wszystko było możliwe, niestety często płacił za to wysoką cenę i to nie tylko pieniędzmi. Podczas oblatywania zaprojektowanego przez siebie samolotu szpiegowskiego doznał wypadku, który prawie kosztował go życie. Świetność jego osoby przygasała coraz mocniej wraz z pogarszającym się stanem zdrowia psychicznego, co zostało doskonale ukazane w filmie. Niestety ostatnie rozdziały z życia Hughesa pominięto pewno, aby nie psuć jego wizerunku. Przybierająca na sile choroba psychiczna oraz uzależnienie od narkotyków uczyniły z niego odludka i dziwaka. Nie widziano go publicznie przez prawie dwadzieścia lat, scena z białym fotelem nie jest fikcyjna, ale nastąpiła później na osi czasu. W ostatnich latach swego życia przeniósł się do Meksyku, miał tam lepszy dostęp do narkotyków, gdzie wkrótce zmarł otoczony jedynie przez lekarzy i strażników. Autopsja wykazały obecność złamanych igieł w jego rękach. Największa spuścizna Hughesa to założone przez niego firmy oraz GIGANTYCZNA łódź latająca Herkules, znana lepiej jako Spruce Goose, która tylko raz wzniosła się w powietrze (potem trzymano ją w hangarze do śmierci właściciela płacąc za to prawie milion dolarów rocznie).

  Perfekcjonista aż do bólu


Osoba próbująca zgodnie ze starym przysłowiem „złapać wszystkie sroki za ogon” najczęściej ponosi porażkę i umykają jej wszystkie, co najwyżej zostaje jej w dłoni kilka piór. Po całkiem udanym i składnym początku akcja przyspiesza a lata lecą coraz szybciej, czasami nawet nie czujemy, że zmienił się rok, aby ponownie zwolnić na zakończenie. Wtedy przez większość czasu widzimy już tylko dziwactwa albo nawet i szaleństwa głównego bohatera przeplatające się z przebłyskami jego dawnej wielkości. Najwyraźniej środkowa część filmu została znacznie okrojona, gdyż po prostu był by on za długi dla przeciętnego widza.
Podejrzewam, że nakręcenie powiedzmy – pięciogodzinnej epopei rozwiązałoby ten problem, ale też, kto by wtedy poszedł do kina? Jakość ostatnich scen wynika wyłącznie z nieco mądrzejszego wykonania. Zamiast jak wcześniej ukazywać wszystkie generalnie ważne zdarzenia skierowano się ku kilku najistotniejszym wątkom napominając jedynie o czymś takim jak problemy finansowe czy kulisy problemów z FBI. Środkowa część pozbawiona tej mądrość wypełniona jest po brzegi długimi scenami, które nic konkretnego nam nie mówią i po prostu zanudzają widza momentami przybierając cechy mydlanej opery, aby za minutę rozpędzić się jak uszkodzony samolot pikujący ku przeznaczeniu. Sytuacja ta jednak nie jest pozbawiona logiki gdyż ogólnym celem nie jest opowiedzenie spójnej historii a raczej spojrzenie w głąb ludzkiej duszy. Z tego punktu widzenia nacisk także nie jest rozłożony poprawnie na poszczególne wątki, ale widać w tym pewien sens. Przedstawione wydarzenia były ważne dla samego Hughesa i ukazywały, czym tak naprawdę zaprzątał sobie głowę. Po obraniu jakiegoś konkretnego kierunku parł do celu bez względu na koszty zawsze starając się osiągnąć najlepsze rezultaty i bynajmniej nie zawsze chodziło tu o finanse. Bardzo dobrze ukazano budowę nieszczęsnego „Herkulesa”, nawet, gdy staje się jasne, że to przedsięwzięcie nie przyniesie zysków czy nawet zwrotu kosztów Howard brnie naprzód, aby udowodnić, że jego konstrukcja poleci. Widzimy sukcesy, marzenia i porażki wielkiego producenta zafascynowanego awiacją, który na zbudowanych przez siebie maszynach na chwilę wzleciał do nieba. Na początku marca rozdano trochę złotych statuetek nazywanych powszechnie Oskarami. Jak pewno większość osób jest świadoma „AVIATOR’” dostał najwięcej, bo aż pięć, jednak to nie on był tryumfatorem. Nominowany w jedenastu kategoriach został wyróżniony jedynie w tych najmniej prestiżowych: zdjęcia, montaż, kostiumy, scenografia i aktorka drugoplanowa. Przyznaję, to dużo, a ta ostatnia kategoria także niesie ze sobą prestiż jednak, i trzeba przyznać, że słusznie, pominięto te najważniejsze: najlepszy film, reżyseria i aktor pierwszoplanowy. Z pominięciem ostatniego punktu, Leonardo Dicaprio naprawdę po mistrzowsku wczuł się w swoją rolę, w pełni zgadzam się z decyzją Akademii Filmowej. Już dość dużo napisałem o reżyserii, ale powiedzmy wprost: to nie był najlepszy z filmów ubiegłego roku. Da się wyczuć prawdziwe poświęcenie twórców oraz włożone w ten projekt pieniądze, tylko, że to nie wszystko, co jest potrzebne do sukcesu. Na pochwałę zasługują właśnie drobniejsze elementy, pojedyncze sceny oraz wyłaniająca się wizja. Całokształt natomiast został powyginany i zaprzepaszczony przez zbyt podniosłe zamiary. Jeden film NIE jest w stanie pokazać historii całego życia a jedynie jego aspekty i na tym polu Scorsese odniósł niekwestionowany sukces. Szkoda, że takie założenie przyjął dopiero podczas realizacji projektu a nie przed jego rozpoczęciem.

  3000 mil …ile to będzie?


Jak już zdążyłem napomnieć „AVIATOR” ma na celu ukazanie najlepszych stron postaci granej przez Leonardo DiCaprio. Co prawda można powiedzieć, że jest stronniczy jednak nie mamy do czynienia z dokumentem historycznym tylko pomnikiem ukutym ku chwale wielkiego człowieka. Wiele z zamiarów Martina Scorsese nigdy nie udało się osiągnąć, niedoróbki, choć spotykane dość często nie zakłócają przesłania filmu. Poznajemy wzloty i upadki Howarda Hughesa, widzimy go takim, jaki był gdy próbował zapanować nad światem który sam sobie wyśnił a potem stworzył. Do wglądu podano nam jedynie część jego życiorysu, jednak jest to ta najważniejsza, w której zawarta jest esencja jego duszy, jaką znał świat. Zamiast użalać się nad jakimś stukniętym odludkiem reżyser skupił się na niemal nadludzkiej istocie, która tworzyła historię wokół siebie, od jej narodzin aż po śmierć.

  Może się przelecimy do Paryża


MOVIE ZONE - The Awiator
SS-NG #29 MARZEC 2005